„Tamci kradli i ci też kradną, ale ci przynajmniej chodzą do kościoła”. Wiele osób tak ocenia polską politykę i głosuje na partię Prezesa nie dlatego, że oni są wspaniali, ale dlatego, że inni są jeszcze gorsi. „Ci przynajmniej robią coś dla ludzi, a nie tylko dla siebie”. Tak mówi nie tylko mój tata. Tak mówią rodzice wielu z nas. Ale jeśli nawet nie kochają PiS, to na pewno kochają Prezesa…

Cztery niezwykle kąśliwe, ironiczne, pełne czarnego humoru opowiadania, w których autor – znany ze swojego ciętego i niezwykle błyskotliwego języka adwokat Jacek Dubois – rozprawia się z obecnym światem „wielkiej” polskiej polityki. Przedstawia nam ten świat w krzywym zwierciadle, nie zostawiając suchej nitki na nikim. Czas pożegnać „dobrą zmianę”.
Tom opowiadań opatrzył Wstępem znany komik – Robert Górski.

…Bo on jest taki jak oni. Ubiera się tak samo niemodnie jak oni, nosi się tak samo niechlujnie jak oni, ma takie same zniszczone buty jak oni, poszarpane sznurówki, wygniecione od czapki włosy, je te same co oni pierogi, kotlety schabowe, ziemniaki z mizerią, popija to wszystko kompotem z polskich porzeczek, za to nie lubi tak jak oni niepolskiego jedzenia, które wspólnie nazywają „wynalazkami”.

Jeździ znajomą z Czechosłowacji skodą, wszystko mu się myli tak jak im, tak jak oni nie zna angielskiego ani żadnych innych języków, nie ma żony ani dzieci tak jak ich proboszcz, nie ma pieniędzy jak oni ani kultu pieniędzy, nie umie płacić kartą jak oni i też chce, żeby wrócił tamten socjalistyczny bezpieczny świat ich dzieciństwa i młodości, w którym nie ma Gomułki, ale w jego gabinecie jest On. Świat, w którym nie było gejów, a jeśli byli, to nie chodzili po ulicach i nie całowali się pod ich balkonami – chociaż teraz też tego nie robią, ale w TVP mówią, że robią. Drżą na myśl, co będzie, gdy kiedyś zabraknie Prezesa, bo i tak nie ma już ich Papieża. Ich dzieci z kolei nie mogą się tego doczekać, licząc na to, że to zmieni wszystko, bo kolejne wybory jakoś nie mogą. To oczywiście uproszczenie, na PiS głosują nie tylko starzy i niewykształceni. Bo Prezes jak nikt inny umie grać na czarodziejskim flecie frustracji i strachu.
Umie wynajdywać złych ludzi i wyciągać zło z dobrych.

Umie niszczyć – popatrzmy na losy jego wicepremierów.

Umie ich wykorzystywać i porzucać, dając im władzę ponad ich siły i możliwości, vide Marcinkiewicz i Duda.

Jak czytamy w książce Jacka Dubois, w świecie ludzi zadowolonych Człowiek Wolności czuje się źle.

W opowiadaniu „Wywiad na pierwszą stronę” zwierza się kotu w przypływie szczerości: „On po prostu nie lubi ludzi, a już najbardziej tych zadowolonych”. Nie lubi ludzi z zasady. Wszystkich. A ponieważ nie lubi wszystkich, to jednych nie lubi bardziej, a drugich mniej. Z tych „bardziej” robi sobie wrogów, a z tych  „mniej” sojuszników i niby-przyjaciół do zwalczenia wrogów. Na tym polega jego niewątpliwy talent – dla jednych to talent do walki ze Złem, dla innych talent do czynienia Zła. Do czynienia Dobra talentu nie ma żadnego.

Jacek Dubois z pewnością nie należy do osób, których Prezes nie lubi „mniej”. Dlatego tymi opowiadaniami pozwala sobie na żarty z władzy, z władzy Prezesa, bo tak chce nam (i sobie) umilić chwile w oczekiwaniu na jej upadek. I chce jej dokuczyć, bo każda władza najbardziej boi się śmieszności. Ta książka jest dobra i powinna Prezesowi paradoksalnie sprawić przyjemność, bo to oznacza, że po latach jego rządów coś dobrego jednak zostanie.

Robert Górski

FRAGMENT książki „Pożegnanie dobrej zmiany”

*

SEN
Dzień 3.

Przygotowania do licytacji majątku Prezesa zajęły poranek. Koło południa zaniepokoiły mnie hałasy wokół domu. Przestraszyłem się, że to agenci rządowi przyszli po mnie z oskarżeniem o handel bez koncesji dobrami o wartościach etycznonarodowych, za jakie przed chwilą parlament uznał mienie ruchome i nieruchome należące do Prezesa. Sprawdziłem na zewnątrz, nikogo z CBA nie zauważyłem. Już chciałem zamykać drzwi, gdy coś przemknęło koło mnie z ponaddźwiękową szybkością, rozsiewając po korytarzu tuman śniegu. Pomyślałem, że to renifer odnalazł zbiegłe elfy i przybiegł, by mi je oddać. Odwróciłem się, ale to nie był renifer. Na środku salonu stał facet z przypiętymi nartami, w świecącym kostiumie, o zaczerwienionej twarzy i z najdłuższym kijem w ręku, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Jaki piękny kij – odezwałem się, bo nie wiedziałem, co powiedzieć.

– No – przyznał. – Znaleźliśmy go z żoną na plaży.

Facet przez chwilę rozglądał się po salonie. Zatrzymał wzrok na figurce kota.

– Jaki fajny chomik – pochwalił.

– To kot – wyjaśniłem.

– A tak, kot, myślałem, że kot. Mogę z nim strzelić selfie?

– Pewnie – zgodziłem się.

– Potrzymasz mi kij?

– Niech pan zrobi selfie z kotem i z kijem, dobrze będzie pan z nimi wyglądał.

Zrobił sobie focie z kotem i kijem, po czym dalej rozglądał się po pokoju. Na kominku dostrzegł figurkę smoka przywiezioną z Chin.

– O, jaka fajna jaszczurka – rozpromienił się.

– To smok, może pan sobie zrobić z nim selfie.
 – Ze smokiem i kijem czy bez kija? – upewnił się.

– Z kijem – potwierdziłem. – Tak będzie bardziej twarzowo.

Gdy skończył, zdjął gogle i wtedy dopiero go poznałem. Serce zabiło mi mocniej, z wrażenia aż przyklęknąłem. Byłem tak przejęty, że ledwie wykrztusiłem:

– Wasza narciarskość, co za zaszczyt dla domu. Co waszą narciarskość do mnie sprowadza?

– Mam sprawę – odezwał się swojskim, miłym głosem, przypominającym jodłowanie Świętego Mikołaja.

– Ale najpierw muszę ci powiedzieć, że trochę zły na ciebie jestem.

– Zły? Co ja zrobiłem, wasza narciarskość? – Nie mogłem zrozumieć źródła tych pretensji.

– Przez ciebie Agatka jest na mnie wkurzona. Poradziłeś Mateuszowi, że ma dać panią Mateuszową na szefa NBP-u, bo taka zdolna, to Agatka się wściekła na mnie i krzyczy od rana, że ta handlara nieruchomości to wszystko może osiągnąć, bo ma obrotnego męża, który z mecenasem wszystko załatwi, a ja jestem ofiarą losu i nic nie potrafię dla Agatki zorganizować. Kazała mi jechać do ciebie, no to przyjechałem.

– Wasza narciarskość chce, by panią Agatę dać na szefa NBP-u? – upewniłem się, czy dobrze zrozumiałem.

– Nie musi być koniecznie na szefa NBP-u, byle gdzieś poszła do roboty i nie snuła się po domu.

– A nie może po prostu iść do pracy? Ma zawód? – spytałem.
– No właśnie nie może – wyjaśnił – bo ona w pracy mówi po niemiecku. Gdyby się odezwała, to ktoś

jeszcze by pomyślał, że jest taka sama jak ten Tusk i mogliby mi impeachment zrobić. Dlatego sześć lat temu kazałem jej zrobić dziób w ciup i go nie otwierać, siedzieć cicho, ani słowa w tym wrogim języku i ona tak milczy, jak zaklęta. Kobiecina szósty rok nie może się odezwać. Wymyśl coś, proszę.

Pomyślałem chwilę i zaproponowałem:

– Proszę powołać stowarzyszenie tych, którzy nie mają nic do powiedzenia. Panią Agatę damy tam na

prezeskę i będzie się czuła jak ryba w wodzie.

– Genialny pomysł! – Rozpromieniła się jego narciarskość.

– Zaraz opowiem to przyjaciołom, na pewno wszyscy zapiszą się do naszego stowarzyszenia. To będzie masowa organizacja. A co to za kandelabr? – zainteresował się, rozglądając po kuchni.

– To lampa – wyjaśniłem. – Z wystawy lamp z galerii Bimerów, tam robią najpiękniejsze lampy w mieście.

– Walnę sobie selfie z nią i z kijem.

Gdy skończył, mogliśmy wrócić do rozmowy.

– No to sprawę Agatki mamy rozwiązaną. Dzięki za radę i prześlij rachunek. Mam do ciebie jeszcze jeden interesik.

– O co chodzi, wasza narciarskość? – spytałem zaintrygowany.

– Wiesz, wszyscy mi mówią, że ja jestem jakiś taki przezroczysty, więc chcę zmienić image…

**
JUBILEUSZ

Jako kolejnego wroga premier narysował sylwetkę kobiety zwanej w kręgach politycznych Betonową Beatą albo Modnisią. Ten pierwszy przydomek zawdzięczała hardości. Mówiono, że jest niezłomna, gotowa każdą zleconą jej bzdurę doprowadzić do końca bez względu na to, z jaką śmiesznością się to wiązało. Tak oddana Prezesowi, że na jego zlecenie bez wahania mogła powiedzieć każde głupstwo. Prezes, doceniając jej zasługi, cmokał ją po każdym takim wyczynie w rękę i wręczał wiązankę biało-czerwonych goździków, zapewniając, że wszystko, co robi, robi dla dobra kraju. Ona zaś dygała z wdzięcznością wpatrzona w Prezesa jak w stwórcę, którym dla niej w istocie był.

Premier starał się trzymać jak najdalej od Beaty, żeby opinia o niej nie przylgnęła również do niego. Prezes ufał Beacie, bo dla niego gotowa była zrobić wszystko i znieść wszelkie upokorzenia. Niektórym mogło się wydawać, że została już zesłana na polityczną emeryturę, jednak premier uznał, że jej też nie może lekceważyć.
Jako kolejnego konkurenta w swoim brulionie machnął portret showmana Jacka, człowieka mediów,

który po latach pracy w rozgłośniach telewizyjnych na ostatniej prostej włączył się do gry o schedę po Prezesie. Elokwentny Jacek podniósł do mistrzostwa sztukę propagandy, doprowadzając, że niezależnie od tego, co by zrobił Prezes, widzowie oglądający jego programy telewizyjne uznawali, że jest to dla nich dobre. Elokwentny Jacek wprowadził program Smartfon plus polegający na tym, że każdy obywatel otrzymywał od władzy wyjątkowy smartfon o szczególnych właściwościach. Dzięki nasączeniu specjalną miksturą wyprodukowaną przez specjalistów od komunikacji społecznej był gadżetem uzależniającym. Kto raz wziął go do ręki, ten już nigdy się z nim nie rozstawał. Dlatego od czasu wprowadzenia tego programu członkowie społeczeństwa poruszali się z nieodłącznym smartfonem tak wpatrzeni w ekran, że nie rozglądali się na boki, zatracając zdolność dostrzegania tego, co się wokół nich dzieje. Smartfon miał jeszcze jedną właściwość, a mianowicie powodował, że im więcej ktoś pisał postów negatywnie oceniających pracę rządu lub takie informacje lajkował, tym bardziej smartfon je ukrywał w cyberprzestrzeni, pokazując w zamian informacje dla rządu pochlebne. Summa summarum przeciwnik władzy stawał się jej piewcą. Wśród użytkowników smartfonów powstało w końcu przekonanie, że nic nie da się zrobić, a zatem trzeba poddać się temu, co nieuchronne, czyli władzę pokochać. A im szybciej, tym lepiej. Doprowadzenie do sytuacji, w której władza zyskiwała przyjaciół, tracąc jednocześnie wrogów, sprawiło, że elokwentny Jacek wdarł się w łaski Prezesa tak mocno, że i jego kandydaturę należało rozpatrywać jako prawdopodobnego następcę wodza. Z armią zapatrzonych w ekrany żołnierzy stawał się dla premiera groźny.

Pożegnanie dobrej zmiany

Fot. Materiały prasowe

Informacje wydawnicze

ISBN:                            978-83-8310-474-4
Cena:                            39,90 zł
Ilość stron:                 253
Oprawa:                      twarda
Format:                       120 mm x 202 mm
Premiera:                   17.05.2023 (książka, audiobook, e-book)

Jacek Dubois

Adwokat specjalizujący się w prawie karnym, który zawodowe pasje obrońcy karnego łączy z miłością do pisania. Jako pisarz zadebiutował powieściami sensacyjnymi dla dzieci i młodzieży: A wszystko przez Faraona, Koty pustyni, Sfinks w (o)błędzie. Pierwsza z tych książek nominowana była m.in. do Nagrody Polskiej Sekcji IBBY – „Książka Roku” oraz przetłumaczona na język chiński. Dla dzieci napisał również: Kosmiczny Galimatias, Agencję detektywistyczną i Królewski skarb. W ostatnich latach zajmuje się głównie literaturą dla dorosłych. Wydał m.in. Nieład, czyli iluzje sprawiedliwości oraz zbiory felietonów. Jest także stałym felietonistą wielu magazynów i w Halo Radio, równocześnie prowadzi bloga w mediach społecznościowych.