Losy osób chorych psychicznie, ale także za takich uznanych, były przez wieki niezwykle dramatyczne. Dopiero rozwój medycyny w ostatnich dziesięcioleciach pozwolił poznać podłoże wielu zaburzeń, zrozumieć ich mechanizmy oraz skutecznie je leczyć. Wcześniej chorzy byli zwykle traktowani jako zagrożenie dla społeczeństwa, pozbawiani pomocy i opieki, a nawet… życia.

Do XIX w. osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne i wywodzące się z klas pracujących najczęściej trafiały do przytułków. Były to miejsca ciemne, zimne i przepełnione nie tylko chorymi, ale i przestępcami. „Pacjenci” byli skuwani łańcuchami lub zamykani w ciasnych celach, w których nie mogli się nawet wyprostować, a metodami „terapii”, jakie stosowano, było bicie, podtapianie czy lodowate kąpiele, prowadzące z czasem do śmierci. Zdarzało się, że chorych wystawiano na widok publiczny jako „wybryki natury”.

Wyjątek stanowiły osoby pochodzące z zamożnych rodów. Tych pacjentów zwykle ukrywano przed światem w piwnicach czy na poddaszach, a gdy miały więcej szczęścia — w oddalonych posiadłościach ziemskich. Mimo lepszych warunków bytowych, były one powodem wstydu dla swoich rodzin, przez co całe życie spędzały w izolacji. Zaburzenia psychiczne bardzo długo nie były bowiem traktowane jako choroba, ale jako kara boska za grzechy, np. niemoralne uczynki.

Twórcy nowych koncepcji wyjaśniających przyczyny chorób umysłowych

– Pierwszą osobą, która próbowała zmienić przytułki z więzień w instytucje o charakterze medycznym, był Philippe Pinel, francuski pisarz i lekarz żyjący na przełomie XVIII i XIX w., uważany za twórcę nowoczesnej psychiatrii — mówi specjalistka w dziedzinie psychiatrii prof. dr hab. n. med. Dominika Dudek, kierownik Katedry Psychiatrii i Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Jagiellońskiego — Collegium Medicum.

— Uwolnił on chorych z łańcuchów, próbował zapewnić im spokój, poczucie bezpieczeństwa i możliwość decydowania o sobie. Zachęcał ich do aktywności ruchowej i higieny osobistej. Uważał, że najlepszym lekarstwem jest kontakt z osobami zdrowymi i ich naśladowanie. Zapoczątkował nurt tzw. terapii moralnej, która z dzisiejszego punktu widzenia może być traktowana jako zalążek psychiatrii środowiskowej.

W XIX w. pojawiła się koncepcja degeneracji psychicznej jako przyczyny chorób umysłowych. Jej twórcą był francuski psychiatra Bénédict Augustin Morel. Uważał on, że choroby nasilają się, przechodząc z pokolenia na pokolenie, powodując degenerację poszczególnych rodzin, a z czasem całego społeczeństwa.

– Morel twierdził, że u chorych psychicznie powtarzają się cechy patologii organicznej, występujące w kilku poprzednich pokoleniach, czego wynikiem jest narastająca kaskada obłąkania. Rozwiązaniem tego problemu miało być zapobieganie dziedziczeniu nabytych cech — tłumaczy prof. Dudek.

W jednej ze swoich prac Morel pisał: “Zwyrodniały osobnik stacza się coraz niżej, nie tylko nie potrafi włączyć się w łańcuch postępu cywilizacyjnego, ale stykając się ze zdrową częścią populacji, staje się dla tego postępu największą przeszkodą”.

Z kolei Richard von Krafft-Ebing, austriacko-niemiecki neurolog, psychiatra i seksuolog, który był odpowiedzialny m.in. za piętnowanie homoseksualistów, zauważył pod koniec XIX w.: „U degeneratów szczególnie często spotyka się zaburzenia czynności płciowych. U jednych popęd płciowy nie uwidacznia się wcale, u innych jest nadmiernie wzmożony (…), pacjent szuka natychmiastowego zaspokojenia. Czasem występuje przedwcześnie, prowadząc do masturbacji. Może też przyjąć perwersyjną postać, z którą mamy do czynienia, gdy przyjemność nie wiąże się z reprodukcją”.

Początki przymusowej sterylizacji

Mimo iż w kolejnych latach psychiatrzy porzucili teorię degeneracji, to stała się ona przedmiotem zainteresowania prasy brukowej. Wykształcona klasa średnia wierzyła w konieczność działań w celu likwidacji „trującego źródła dziedziczności”, a więc osób chorych psychicznie. Takie nastawienie społeczne leżało u podłoża idei przymusowej sterylizacji. Na początku XX w. pojawiły się programy społeczne w nurcie eugeniki negatywnej, mające zapobiec rozmnażaniu osób o niepożądanych cechach. Była to część systemu myślowego, zgodnie z którym za pomocą inżynierii społecznej planowano „uszlachetnić” rodzaj ludzki i zapobiec jego degeneracji.

– Wyznaczone instytucje mogły zarządzić przymusową operację, zapobiegającą dalszej prokreacji nawet wbrew woli zainteresowanych i niekiedy bez ich wiedzy, np. przy okazji innych interwencji medycznych — wyjaśnia specjalistka.

— Eugenika negatywa kojarzona jest najczęściej z III Rzeszą. Warto jednak podkreślić, że tego typu zabiegi były wykonywane na szeroką skalę również w innych krajach, m.in. w USA do lat 60. XX w. (ostatnia wymuszona sterylizacja miała tam miejsce w 1983 r.), w Szwecji w latach 1934-1975, w Kanadzie, Japonii, Chinach, Indiach czy ZSRR w ramach tzw. psychiatrii karnej.

Oczywiście, najbardziej niechlubną kartą eugeniki negatywnej jest to, co działo się w III Rzeszy. Jednym z pierwszych celów nazistowskiej eksterminacji była przymusowa sterylizacja i „eutanazja” chorych psychicznie. Szacuje się, że zabito w ten sposób ponad 200 tys. chorych.

Akcja T4, czyli eliminacja “życia niewartego życia”

Początkowo osoby upośledzone lub kalekie podlegały w III Rzeszy przymusowej sterylizacji. Regulowała to ustawa o zapobieganiu genetycznie choremu potomstwu z 14 lipca 1933 r. oraz późniejsze, na mocy których wysterylizowano przymusowo ok. 400 tys. obywateli III Rzeszy, najpierw dzieci, potem także dorosłych. Powstał program — Aktion T4 — którego nazwa pochodzi od adresu biura tego przedsięwzięcia, mieszczącego się w Berlinie przy Tiergartenstraße 4. W ramach akcji mordowano chorych na schizofrenię, niektóre postaci padaczki, otępienie, pląsawicę Huntingtona, stany po zapaleniu mózgu, chorych przebywających w zakładach opiekuńczych ponad 5 lat oraz ludzi z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi.

– Dzieci, które uznawano za niegodne życia, zabijano poprzez wstrzyknięcie śmiertelnej dawki barbituranów lub morfiny. Oficjalnie kierowano je na tzw. szczepienie do specjalnych ośrodków, z których najwcześniej zaczęła działać placówka w Aperbeck — mówi prof. Dominika Dudek.

— Obowiązek zgłaszania upośledzonych dzieci dotyczył lekarzy urzędowych, pediatrów i pielęgniarek środowiskowych. Decyzję co do ich losów podejmowali na podstawie dokumentów konsultanci Komitetu Rzeszy ds. Naukowego Opracowywania Ciężkich Chorób Uwarunkowanych Genetycznie i Konstytucjonalnie. Gdy zapadała decyzja o eutanazji, zastrzyk wykonywał personel pielęgniarski lub lekarski jako zwykły zabieg medyczny. Akcja ta była na tyle utajniona, że rodzice dostawali informacje o śmierci dziecka na skutek powikłań po szczepieniu.

W 1939 r. hitlerowcy zaczęli rozstrzeliwać pacjentów i pensjonariuszy szpitali psychiatrycznych oraz ośrodków opieki z terenów okupowanych i włączonych do III Rzeszy. Dokonywały tego oddziały SS i policji. W miarę rozszerzania akcji T4, zabijanie zastrzykami, a także rozstrzeliwanie zaczęto uważać za mało efektywne. Pojawiły się eksperymenty z pozbawianiem życia na masową skalę trującymi gazami, takimi jak tlenek węgla czy spaliny samochodowe, a później także cyjanowodorem.

Specjalna dieta dla chorych psychicznie

Kolejną „przykrywką” dla zbrodniczych działań przeciwko chorym psychicznie była… „specjalna dieta”. Podczas poufnej narady w Monachium w 1942 r. zalecano jej stosowanie w przypadku „beznadziejnie chorych pacjentów” szpitali psychiatrycznych na terenie Bawarii. Miała ona prowadzić do „powolnej śmierci, która powinna nastąpić po mniej więcej trzech miesiącach”. W wyniku tych ustaleń, 30 listopada 1942 r. w Berlinie wydano tajną dyrektywę skierowaną do wszystkich szpitali psychiatrycznych, nakazującą głodzenie pacjentów. Chorzy byli żywieni np. wyłącznie zupą gotowaną z warzyw, głównie ziemniaków i ogórków. Była to tzw. „dieta beztłuszczowa”, wymyślona i stosowana przez dr. Valentina Faltlhausera, która bardzo szybko doprowadzała do obrzęków głodowych i śmierci.

– Warto podkreślić, że mózgowia osób, a zwłaszcza dzieci, zgładzonych w ramach akcji T4, wraz z dokumentacją kliniczną często kierowano do placówek neuropatologicznych i tworzono z nich specjalne kolekcje stanowiące przedmiot badań naukowych. Szczególnie haniebne jest to, że jeszcze wiele lat po wojnie publikowano prace naukowe oparte na danych zgromadzonych w tych kolekcjach — informuje prof. Dudek.

— Co więcej, wiele zbrodni popełnionych w ramach akcji T4 nigdy nie rozliczono, m.in. dlatego, że znaczna część z nich była utajniona. Szef całego programu, Philipp Bouhler, po aresztowaniu wraz z żoną przez wojsko amerykańskie i przewiezieniu do KL Dachau popełnili samobójstwo 19 maja 1945 r.

System radzieckich psychuszek

Inną ciemną kartą w historii psychiatrii był sposób represjonowania przeciwników politycznych i osób uważanych za naruszające normy społeczne. Polegał on na przymusowym leczeniu w szpitalach psychiatrycznych „specjalnego rodzaju”, tzw. psychuszkach. Metoda ta stosowana była w wielu krajach (m.in. w Rumunii, Chinach, na Kubie), jednak w ZSRR od lat 50. do lat 80. XX w. przybrała charakter masowy. W jednym ze swoich przemówień z 1959 r. Nikita Chruszczow, ówczesny przywódca ZSRR, stwierdził: „Można powiedzieć, że i obecnie istnieją w Związku Radzieckim ludzie, którzy walczą z komunizmem, ale u takich ludzi bez wątpienia stan psychiczny nie jest w normie”.

– Psychuszki łączyły funkcje szpitali i zwykłych więzień, w których we wspólnych salach, a może raczej celach, przebywały osoby rzeczywiście chore, ale i przestępcy skazani za morderstwa i gwałty oraz osoby całkowicie zdrowe. Charakter tych palcówek sprawiał, że nie podlegały one systemowi karnemu, dlatego uwięzienie było praktycznie zawsze bezterminowe i bez możliwości odwoływania się od wyroku. Co gorsza, warunki w psychuszkach były koszmarne, a personel mógł przez wiele lat bez żadnych przeszkód bezkarnie znęcać się nad osadzonymi. Administracja psychuszek często wysyłała do instytucji, z którymi korespondował więzień, oficjalny list o niecelowości korespondencji, co zamykało drogę do interweniowania i szukania pomocy — zaznaczyła prof. Dudek.

Najczęstsze rozpoznanie w psychuszkach: pełzająca schizofrenia

Najczęściej stawianą diagnozą w psychuszkach była tzw. pełzająca schizofrenia, która według definicji rosyjskiego psychiatry Andrieja Snieżniewskiego z 1969 r., była utajonym, powoli postępującym procesem chorobowym. Nazywano ją również „schizofrenią bezobjawową”. Inni psychiatrzy z Instytut Psychiatrii Sądowej w Moskwie pisali, że „skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość cechuje najczęściej osobowości o strukturze paranoidalnej”.

– W leczeniu schizofrenii pełzającej dominowały neuroleptyki w bardzo dużych dawkach, wstrząsy insulinowe czy podskórne zastrzyki z koloidalnej siarki. Te ostatnie wywoływały niezwykle silny ból mięśni i wzrost temperatury ciała powyżej 39 st. C. Na porządku dziennym było też bicie, duszenie i gwałty. Co więcej, próby rehabilitacji osób poszkodowanych przez psychiatrię represyjną spotykają się z niechęcią sądów do rozpatrywania takich spraw, a strat nie próbuje się rekompensować. Żaden z ówczesnych lekarzy nie przyznał się do winy ani nie wyraził skruchy. Nikogo nie pozbawiono też praw wykonywania zawodu — mówi prof. Dominika Dudek.

Rozwój współczesnej psychochirurgii

Do dzisiaj kontrowersyjnym działem medycyny jest psychochirurgia. Początki jej historii sięgają lat 80. XIX w., kiedy to Gottlieb Burckhardt, szwajcarski psychiatra, wykonał pierwsze zabiegi polegające na resekcji fragmentów kory mózgu u sześciu pacjentów chorych na schizofrenię. W 1935 r. John Farquhar Fulton, amerykański neurofizjolog, opisał swoje doświadczenie, z którego wynikało, że szympansy po obustronnym usunięciu kory przedczołowej są pozbawione zdolności wyrażania emocji. Małpy stawały się bardziej kooperatywne i silniej dążyły do wykonywania zadań, nie przejawiając przy tym frustracji, chociaż przed operacją szybko wpadały w złość.

Na fali podobnych doniesień portugalski neurolog António Egas Moniz wysunął hipotezę, że u osób chorych psychicznie występują nieprawidłowe połączenia neuronów w płacie czołowym, a stan pacjentów może poprawić się po ich resekcji. 12 listopada 1935 r. wykonał on pierwszy zabieg lobotomii, a 3 marca 1936 r. — leukotomii (zabieg przecięcia włókien istoty szarej za pomocą specjalnego narzędzia — leukotomu). W 1949 r. Moniz został uhonorowany Nagrodą Nobla za badania nad leukotomią.

Lobotomia i jej tragiczne konsekwencje

W latach 40. i 50. ubiegłego wieku lobotomia stała się jednym z najpopularniejszych zabiegów medycznych w USA, a jej pionierem po tamtej stronie oceanu był amerykański neurolog Walter J. Freeman. 4 października 1936 r. wraz z Jamesem Wattsem przeprowadził on pierwszą lobotomię w Stanach Zjednoczonych, a później opracował nową metodę tego zabiegu, zwaną lobotomią przezoczodołową. Polegała ona na znieczuleniu pacjenta za pomocą przenośnego urządzenia do elektrowstrząsów, wbiciu za pomocą młoteczka przez sklepienie oczodołu orbitoklastu, czyli narzędzia podobnego do szpikulca do lodu, a następnie przesunięciu go po szerokim łuku, co prowadziło do zniszczenia tkanek płata czołowego. Jedną z największych porażek Freemana była nieudana lobotomia przeprowadzona na Rosemary Kennedy, siostrze przyszłego prezydenta USA, po której stała się ona niepełnosprawna. Prawo do wykonywania zawodu stracił on jednak dopiero w 1967 r., po nieudanej lobotomii u pacjentki, która zmarła 3 dni po zabiegu. Miał on wówczas za sobą ok. 3,5 tys. operacji. Według jego własnych danych, po zabiegach umarło ok. 3 proc. pacjentów.

– Oznacza to, że — optymistycznie licząc — Walter J. Freeman doprowadził do śmierci ponad 100 pacjentów, a resztę trwale okaleczył. Dane wskazują, że 91 proc. pacjentów poddanych lobotomii cierpiało z powodu zmian w osobowości, często przypominali oni kilkuletnie dzieci. 12 proc. miało napady padaczkowe. Inne powikłania obejmowały krwotoki śródczaszkowe, ropnie mózgu i otępienie. U 26 proc. występowały nawroty choroby psychicznej, wymagające dalszego leczenia. Faktyczna śmiertelność była dość wysoka. Z badania przeprowadzonego w latach 1947-1958 wynika, że wynosiła ona 7,4 proc. — stwierdza prof. Dudek.

Za pomocą tej metody leczono nie tylko osoby chore psychicznie, ale również recydywistów, prostytutki czy homoseksualistów. Obecnie lobotomia, podobnie jak wiele innych zabiegów psychochirurgicznych, jest zakazana w większości krajów na świecie.

Problem stygmatyzacji chorych psychiatrycznie nie przestał istnieć

– Do dzisiaj istnieje problem stygmatyzacji chorych psychicznie, czego dowodem jest chociażby to, jak bywają oni przedstawiani w mediach czy w sztuce. Tymczasem powinniśmy pokazywać, że osoba chora psychicznie niczym się od nas nie różni, jest to człowiek jak każdy inny, któremu po prostu w pewnym momencie życia przytrafił się kryzys, a rolą psychiatrów jest pomóc mu z niego wyjść. Naszym obowiązkiem jest również wpływanie na opinię publiczną i zmiana postaw społecznych, aby nigdy więcej takie mroczne historie się nie powtórzyły — podsumowuje prof. Dominika Dudek.

Katarzyna Matusewicz