Nie od dziś wiadomo, że przedstawiciele nauk ścisłych i humanistycznych są jak dwa sąsiedzkie plemiona, które nie za bardzo się rozumieją i nie zawsze lubią. Bywa, że żyją ze sobą jak filmowy Kargul z Pawlakiem. Inżynier patrzy na humanistę nieco z góry, a ten ostatni nie pozostaje dłużny. Czasem mówią tak różnymi językami, że nie mogą się porozumieć. A może jednak ich współpraca przyniosłaby wszystkim korzyści?

Nie mam najmniejszego zamiaru dowodzić, iż nauki ścisłe są „bardziej naukowe” od humanistycznych czy też przeciwnie, że te ostatnie górują nad pierwszymi, gdyż wnikają w tajemnice człowieka i dorobek ludzkiej myśli i czynów. Byłoby to zadanie podobne do tego, które zawarł kiedyś w tytule swoich żartobliwych felietonów „o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy” satyryk, samozwańczy „profesor mniemanologii stosowanej”, Jan Tadeusz Stanisławski.

Pozostawmy zatem na boku ten odwieczny spór. Faktem jest to, że obie te dziedziny operują innymi metodami i odmiennym językiem w badaniu rzeczywistości. Mówiąc np. o miłości, psycholog (jak i poeta) chętnie używa takich słów, jak „namiętność”, „intymność”, „uczucie”, podczas gdy neurobiolog w odniesieniu do tej samej kwestii woli mówić o reakcjach biochemicznych w mózgu i zmianach poziomu hormonów w organizmie zakochanej osoby. Te dwa podejścia nie są ze sobą sprzeczne, ale przeciwnie – dopełniają się.

Jednak czasem te dwa światy: humanistyczny i przyrodniczy zderzają się dość gwałtownie. Niedawno przysłuchiwałem się bardzo ciekawej debacie. W szczelnie wypełnionym holu głównym Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie przy dyskusyjnym stole zasiedli: filozof, fizyk kosmolog i duchowny (w jednej osobie), biofizyk i socjolog.

Tematem dyskusji „zadanym” przez organizatorów – miesięcznik Znak i AGH – była relacja nauki i religii: Bóg-Nauka-Ateizm (to jednocześnie temat przewodni jubileuszowego 700. numeru „Znaku”). Jak to jednak często bywa, w ferworze dyskusji paneliści odeszli daleko od głównego wątku. Zamiast sporu o relację między religią a nauką rozgorzała polemika między humanistami – których reprezentował filozof prof. Zbigniew Mikołejko, a przedstawicielami nauk ścisłych w osobach kosmologa ks. prof. Michała Hellera i biofizyka prof. Bernarda Korzeniewskiego.

W bardzo emocjonalnym tonie prof. Mikołejko zarzucił swoim oponentom, że nauki uzurpują sobie prawo do wyjaśnienia wszystkiego, a nawet – że próbują dziś „zastąpić religię”, budując własne świątynie i kult. Pracujących w laboratoriach fizyków czy chemików filozof porównał do kapłanów, którzy mówią niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka językiem. Heller i Korzeniewski natychmiast zaprotestowali. Biofizyk uznał te wypowiedź za „demagogiczną”. Kosmolog z kolei zauważył, że nauki ścisłe powinny znać swoje granice, a wymaganie od nich, by wyjaśniały sens ludzkiego cierpienia czy śmierci, porównał do oczekiwania od lokomotywy, by latała.

W pewnym momencie zażartej dyskusji prof. Korzeniewski zauważył: „To bardzo ciekawe, że – choć różnimy się z ks. prof. Hellerem mocno w kwestii religii – to zgadzamy się w poglądach na naukę”. A więc znów odwieczny konflikt humanistów z przyrodnikami? Czyżbyśmy już zawsze byli na ten spór skazani?

Nie sądzę. Wyzwaniem jest jednak to, jak zbliżyć do siebie różne dziedziny, które, choć różnymi drogami, zmierzają przecież wspólnie do poznania świata.

Skoro już jesteśmy na AGH, to warto zauważyć, że jest to jedna z nielicznych z technicznych uczelni w Polsce – obok np. Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej – która stworzyła Wydział Humanistyczny. Tak więc obok armii inżynierów mury tej szkoły wyższej opuszczają co roku także zastępy absolwentów socjologii i kulturoznawstwa.

Dziwoląg? Niekoniecznie. Prorektor AGH ds. studenckich dr hab. Anna Siwik – z wykształcenia historyk – podkreśla, że decyzja o założeniu tego Wydziału opiera się na wzorach państw zachodnich, gdzie na wielu uczelniach technicznych istnieją jednostki humanistyczne i ekonomiczne. „Humaniści wnoszą trochę idealizmu, inżynierowie są bardziej pragmatyczni – w ten sposób doskonale się równoważymy!” – tłumaczyła ostatnio pani prorektor krakowskiej AGH na łamach biuletynu tej uczelni.

Można naturalnie – a nawet trzeba – dyskutować, czy uczelnie techniczne, jak AGH, powinny konkurować z uniwersytetami, ściągając do siebie humanistów. To jednak osobny problem, który pozostawiam na boku. Warto powrócić do głównego pytania: jak pogodzić humanistykę z naukami ścisłymi? I co zrobić, by współdziałały dla wspólnego dobra?

Nie wchodząc w dłuższe rozważania – na które brak tu miejsca – można, moim zdaniem, wskazać co najmniej dwie płaszczyzny takiej współpracy.

Po pierwsze – tu ma rację prof. Mikołejko – za niezwykłym rozwojem nauk ścisłych i techniki rzadko nadążają zwykli śmiertelnicy. Dlatego umiejętna popularyzacja osiągnięć naukowych w dobie rosnącego wpływu mediów nabiera dzisiaj szczególnego znaczenia. A w tej dziedzinie humaniści – o ile tylko doceniają dorobek przyrodników i inżynierów! – mają sporą rolę do odegrania.

Po drugie – nie trzeba chyba przekonywać, że postęp nauki i techniki – podobnie jak wzrost gospodarczy – powinien odbywać się w sposób zgodny z etyką, i że powinien służyć jak najszerszej grupie ludzi. Niestety, współcześnie w pogoni za natychmiastowym zyskiem, zapomina się o niekomercyjnych wartościach, takich jak sprawiedliwy podział dóbr, jak to podkreśla wpływowy amerykański filozof Michael Sandel, autor wydanej także po polsku książki „Czego nie można kupić za pieniądze”. Wynalazki, nowe leki i cuda techniki zbyt często ciągle trafiają jedynie do wąskiej, bogatszej części ludzkości. Aby to zmienić, czasem nie wystarczy tylko specjalistyczna wiedza, ale niezbędna jest także refleksja etyczna, historyczna czy socjologiczna. A w tej sprawie sprzymierzeńcem biologa czy inżyniera może okazać się właśnie humanista.

Szymon Łucyk

Źródło: https://naukawpolsce.pap.pl/